środa, 6 maja 2015

Zmiany, robota i zabójcza majówka...

...dokładnie w tej kolejności... i wszystko dosłownie... a zaczęło się tak niewinnie... To co Wam teraz opowiem działo sie przez ostatnie 3 weekendy...
Od dawna myślałam o tym, żeby na warzywniku zamiast "płotka" posadzić coś co będzie zatrzymywało ten hulający wszędzie wiatr.... Padło na graby. Niewiele myśląc zamówiłam... no i przyszły. ..Bagatela 200 sztuk graba  
Zawieźliśmy je do Kubusiowa wsadziłam je do koszyka żeby się namoczyły....

One sie moczyły a ja myślałam sobie -"co to jest? dwie godziny i po robocie" - ha! Jaka głupia byłam... Nie dość, że ta glina na warzywniku ciężka jak cholera i kopanie w niej to koszmar to jeszcze trzeba było kompost i piasek na górę wozić bo w tej glinie posadzić się grabów nie dało... Mało tego! Tak wiało, że miałam wrażenie, że mi mózg wywiewa... No ale udało się! Graby posadzone, podlane...Trzeba było jeszcze posprzątać i narzucić trochę dobrej ziemi na ten piasek. Płot miałam zamiar rozebrać w weekend majowy i powiększyć rabaty na jednoroczne (chociaż nie wiedziałam czy tam będą jednoroczne) 


Ponieważ Teść zamówił drewno do kominka w pełnym wymiarze (zaraz zobaczycie o co chodzi) trzeba je było pociąć i porąbać na mniejsze... Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że przy tym rąbaniu uczestniczył mój Kuba... Uczestniczył tzn rąbał drewno - siekierą! ( i tu zaczyna się część posta, która nie jest przeznaczona dla matek o słabych nerwach)
Okazuje się, że mój syn, dla przypomnienia lat 6, świetnie radzi sobie z siekierą. Oczywiście pod nadzorem dorosłych ale gdy to zobaczyłam po raz pierwszy mało nie padłam na zawał... 

 


Noooo, właśnie... i bądź tu człowieku wyluzowany... ;) 

26 i 27 marca odbyły się targi w Starym Polu, z których nie mam ani jednego zdjęcia ale to był czas gdy spotkałam się z Martą (W Stańczykowie), która podarowała mi roślinki na rabaty przy warzywniku. Martuś jeszcze raz bardzo dziękuję i całuje gorąco! :) 
To zmobilizowało mnie do prac "odkrywkowych" na warzywniku. 


I tak to się zaczęło... W weekend majowy przyjechałam zaopatrzona w kolejne rośliny od Moniki i Gosi z Ogrodowiska. Dziewczyny wielkie buziaki przesyłam :D
To co zrobiłam przerosło moje wyobrażenie... zdjęcia nie oddają tego jaki fragment przekopałam... Pozbyłam się płotu na warzywniku i powiększyłam rabaty...



I dla wszystkich, którzy mają glinę w ogrodzie.... Jak masz taką glinę jak ja to robisz tak:

Górną warstwę gliny zdejmujesz.... wywozisz i nawozisz dobrej ziemi... po moim wywożeniu powstała taka oto góra....


Z góry dobrej ziemi, którą nawoziłam na rabaty pozostało tylko tyle...


Pewnie spytacie gdzie byli moi Panowie... no to odpowiadam... kopali ponad 100 metrów rowu pod rurę z wodę i prądem by było podlewanie na warzywniku. Okazało się, już w zeszłym roku, że studnia, która zaopatruje dom w wodę nie wyrabia gdy podlewanie na warzywniku jest załączone. Trzeba było więc zrobić kolejną studnie i doprowadzić z niej wodę do istniejącej instalacji. Chłopaki, jak i ja urobieni byliśmy po pachy... Po dwóch dniach, kopania i wożenia ziemi i gliny taczkami wyglądałam tak: 


Na szczęście były też chwile oddechu... Kuba z Babcią Ewą założyli grupę harcerską pod nazwą "Drużyna Borsuków" :) A drużyna Borsuków zorganizowała... (za drobną opłatą ;))




Po sprawdzeniu biletów wstępu można się było zrelaksować przy cieple ogniska i upiec przecudną kiełbaskę i chlebek :D 

  



I tak.... utyrani do granic możliwości wróciliśmy do Wawy... do dzisiaj czuję każdą wrzuconą do taczki łopatę gliny... mam jednak nadzieje, że trud włożony w tą robotę opłaci się :D 

Macham do Was i pozdrawiam
Gośka